Bój o inżyniera

29.07.2008 Skomentuj pierwszy
Politechnika Łódzka po raz pierwszy w historii reklamuje studia doktoranckie w radiu. To dlatego, że jest na nie coraz mniej chętnych. Inżynierów wysysa przemysł, który oferuje czterokrotnie wyższe wynagrodzenie niż stypendium doktoranta - pisze "Gazeta Wyborcza".

Z roku na rok spada liczba chętnych na studia doktoranckie w uczelniach technicznych. O ile dziesięć lat temu na Politechnice Łódzkiej było 800 doktorantów, teraz jest ich 451.

- Są instytuty, które stanęły przed groźbą braku kadr w najbliższych latach - przyznaje prof. Edward Jezierski, prorektor Politechniki Łódzkiej. - Gdy część pracowników odejdzie na emeryturę, nie będzie miał kto prowadzić zajęć ze studentami. Chcemy temu zapobiec, m.in. zwiększając doktorantom stypendia.

W Polsce jest nieco ponad 30 tys. doktorantów. Niemal wszystkie uczelnie techniczne notują jednak spadek ich liczby. Prorektor przyznaje, że dziś o doktoranta jest trudno, bo inżynierów wysysa przemysł. W studenckim biurze karier PŁ na informatyków czeka 480 ofert pracy oraz 130 praktyk. Elektronicy mogą wybierać spośród 160 etatów i takiej samej liczby miejsc na praktykach. Nawet na matematyków, którzy z pozoru zajmują się teoretycznymi zagadnieniami, polują firmy finansowe i ubezpieczeniowe - mają dla nich ponad sto ofert zatrudnienia od zaraz. A zarobki oferują nieporównywalnie wyższe niż stypendium.

Doktorant PŁ dostaje 1045 zł netto, a po otwarciu przewodu doktorskiego - 1150 zł. W przemyśle po dwóch, trzech latach pracy inżynier zarabia ok. 4 tys. zł na rękę.
Doktorant musi w roku przeprowadzić 90 godzin zajęć ze studentami, a przecież sam ma wykłady, na które musi chodzić. - Nie mówiąc już o czasie, który powinien spędzić w bibliotece - dodaje prorektor. Prof. Tadeusz Luty, rektor Politechniki Wrocławskiej i przewodniczący Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich, widzi problem. - Dotyczy on nie tylko uczelni technicznych w Polsce. Brak chętnych do studiów doktoranckich widać także w USA oraz innych krajach europejskich - mówi.

- W Europie brakuje 700 tys. pracowników sfery badawczej, czyli właśnie doktorantów. Potwierdza, że jest to wynik głodu na wykwalifikowaną kadrę w przemyśle. Czego jeszcze? - Błędnego myślenia, że po pięciu latach studiów człowiek powinien wreszcie zacząć na siebie zarabiać. To krótkowzroczne, bo to najlepszy moment, aby wygimnastykowany umysł dalej rozwijać. Człowiek, który wybiera studia doktoranckie, nie musi na zawsze wiązać się z uczelnią. Doktorat może być etapem w karierze zawodowej. Na przykład w Niemczech bardzo wysokie stanowiska w biznesie obejmują osoby, które mają doktoraty, bo jest to gwarancja, że potrafią rozwiązywać skomplikowane problemy - wyjaśnia profesor Luty.
KOMENTARZE (0)
Nieznajomy musisz być zalogowany aby dodać komentarz.
E-mail:
Hasło: